Niezmiernie się cieszę, że mogę znowu opublikować posta z serii “TRIP”! To najlepsze wpisy, bo oglądam je sama wracając do nich często, wiem też, że wśród Was cieszą się sporym zainteresowaniem i przeglądacie je z ciekawością. Tym bardziej mnie to cieszy!
W zeszły piątek wróciliśmy z Sudetów. Historia jest taka, że wyczerpana “wakacyjnym wypoczynkiem” z dziećmi nad morzem, a potem na Mazurach (pogoda była dramatyczna!) pragnęłam wyprawy tylko we drójkę, całego tygodnia sam na sam, w obliczu jakiegoś wysiłku, no wiecie. Oddech matce też czasem potrzebny jest. Plan pierwotny to były Bieszczady. Znam je w miarę, mój tata pochodzi z tamtych rejonów, chodziłam conieco po góreczkach, a Solinę opłynęliśmy łódką w każdych warunkach pogodowych. Chciałam te góry zwiedzić raz jeszcze z Łukaszem, połazić, poodpoczywać. Dzień przed wyjazdem dorwałam jednak mapę Sudetów i… przepadłam. Góry Stołowe, Błędne Skały, klimaty foto tak bardzo mnie urzekły, że nie mogłam przestać myśleć o wyprawie tam. Następnego ranka, spakowani (o matko, bez dzieci i ich bagaży to taaaaaki duży samochód sie wydaje;)) wyruszyliśmy bez konkretnego celu, wiedząc jedynie, że mamy namiot i jakiś kemping na pewno się znajdzie. Celowaliśmy początkowo w Kłodzko – jako dziecko byłam w jego okolicach na bardzo pamiętnym obozie survivalowym i marzyło mi się zobaczyć ten rejon na początku, ale poprzez Wrocław i piękne okolice dojechaliśmy jednak dalej. Ostatecznie trafiliśmy na malowniczy kemping w małej miejscowości, którego strzegł Duch Gór, spozierający z mrocznego pomnika przy wjeździe do miasteczka. Namiot rozbiliśmy naprzeciwko wielkiej, porośniętej lasem góry i ten widok witał nas przez cztery kolejne poranki:) Czemu przez cztery, a nie siedem? Ci, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że w piątek odbył się w Warszawie pokaz Gosi Baczyńskiej, którego nie mogłam sobie odmówić i zdecydowałam sie skrócić nasze wakacje (sacrifice level fashion blogger). Na szczęście pogoda nie sprzyjała nam szczególnie, więc rozstawałam się z wakacjami mniej boleśnie, niżby to miało miejsce przy pełnym słońcu i ciepłym wiaterku.
Pierwszego dnia było upalnie, chodziliśmy praktycznie cieniem, by nie umrzeć z gorąca. Następnego dnia wszystko diametralnie się zmieniło i w namiocie spaliśmy w trzech (tak w trzech!) parach dresów, szczelnie opatuleni śpiworami (niestety nasze nie łączą się:() i mocno przytuleni. Rano budziliśmy się jak sopelki lodu, opowiadając sobie nawzajem o tym, co w nocy słyszeliśmy z lasu, pod którym postawiony był nasz namiot…:)
Uwielbiam takie wyprawy, bo od razu rozbudzają moją wyobraźnię. Szlakiem opuszczonych budowli, fortów, zamków – w rejonie Kotliny Kłodzkiej jest ich mnóstwo – w towarzystwie majestatycznych gór i ich duchów, przekraczając co i rusz granicę, przez którą prowadzą górskie, strome, kręte i ciemne drogi czuję się znowu jak dziecko, pochłaniające książki o tajemniczych przygodach. Sporo, jeśli nie większość czasu spędziliśmy po czeskiej stronie, zwiedzając tamtejsze górki i oczywiście Pragę. Poniżej zobaczycie naszą fotorelację z tych kilku dni – nie wszystko jest na zdjęciach, bo byliśmy pochłonięci po prostu “byciem szczęsliwymi” ;), ale i tak fot jest cała masa. A my już pakujemy się, by tym razem z narybkiem wyruszyć w tamte rejony ponownie, bo dużo jest jeszcze do zobaczenia!
Uwielbiam przystanki przy autostradzie, choć za samymi autostradami nie przepadam, są monotonne. Stacje MOP witam więc z otwartymi ramionami, zwłaszcza, że zawsze są bardzo malownicze:) Na sobie mam bluzę Tommy Hilfiger (zabrałam Łukaszowi) szorty adidas z zeszłego sezonu oraz buty z Zary, które przefarbowałam sobie na czarno po tym, jak mi się kosmicznie ubrudziły.
Na obiad zatrzymaliśmy się we Wrocławiu. Znajoma poleciła nam Pasibus – pyszne burgery! W toalecie znalazłam dzieło Muncha pt. “Krzyk”. Tak sądzę;)
Nasza mapa w boskim świetle.
A to już Góry Stołowe – przystanek na naszej mapie. Pogoda przywitała nas cudna, niestety później nie było już tak kolorowo;D
Na co patrzę? Zaraz zobaczycie.
Przyjrzyjcie sie dobrze. Na środku obrazka dostrzeżecie to, co dla ułatwienia pokazuję Wam na zdjeciu niżej…
…czyli sarnę.
Zalew Radków
DZIEŃ 1 – ADRSPACH I KARPACZ
A to już dzień następny. Nasza chorowita Zafira i dostojny namiot. Spokój.
Błędne skały plus skaliste zbocza na drogach
Małe czeskie miasteczko i autobus Iron Maiden
Zaczęło padać. Wszystko oglądaliśmy zza okien samochodu;D
Pięćset plus i obiad w Trutnov. Pochodzi stamtąd legendarne piwo Krakonos!
To już Adrspach, ścieżka do Skalnego Miasta
Awaryjnie pomykałam w Martensach i bezbłędnym płaszczu Skhoop, który mam już ze dwa lata – jest super! Gdy wyjeżdzaliśmy nic nie zapowiadało zimna i deszczu;)
Jaka czysta woda!
Szliśmy tuż za grupą z przewodnikiem polskim, więc wszystko wiemy. Ale szczerze mówiąc, nie chce mi się rozpisywać haha. Historia skalnego miasta jest bardzo ciekawa, kto jej nie zna – musi nadrobić zaległości, najlepiej na miejscu:)
Szczerzyłam sie cały wyjazd. Moja ortodontka – Joasia Pieczyńska Mantyk z Kliniki Galeria Uśmiechu twierdzi, że aparat możemy zdjać już w grudniu! To byłoby super, ale chyba wtedy powiększę sobie usta – przyzwyczaiłam się już do nieco wybrzuszonych od aparatu;D
North Face, Skhoop i Camelback – spoko zestaw!
A tu z Adrspach w drodze do Karpacza. Na nóżkach Nike Air Max 90!
Trafiliśmy na piękną panoramę podczas zachodu słońca!
Troszkę było zimno, ale większość czasu siedzieliśmy w samochodzie z ogrzewaniem przemierzając kręte górskie drogi:)
DZIEŃ 2 – PRAGA
Zasiadłam. Moje ulubione, znoszone oksy, ukochana ramoneska Tommy Hilfiger, spodnie Aryton i buty Nike Air Max 90. W ręce torebka H&M.
Praga jest piękna, naćkana sklepikami, restauracjami i przede wszystkim – pełna zabytków.
Marihuana, absynt? Ja nie palę, ale gdyby ten absynt był prawdziwy… ach;)
Padało.
Jedzenie w Czechach nie wygląda ładnie. Ale trafiliśmy do fajnej knajpy – Parlament Staropramen. Za czterodaniowy obiad (postanowiliśmy spróbować kilku rzeczy), dosć wymyślny jak na czeskie standardy zapłacilśmy około 50 złotych. No i padało.
A to widok z Hradcanów. Dopiero tu zobaczyliśmy, jak NAPRAWDĘ wygląda Praga.
Tu coś w rodzaju łukaszowego selfie w połączeniu z czeskim menu. Jedna czeska korona to 0,17 zł!
DZIEŃ 3 – STEZKA W OBLACICH
Po wizycie w czeskim Tesco (Czesko) wyszliśmy niczym alkoholowi przemytnicy;) Samochód wypełnił się piwkiem.
Hotel w Dolnej Morawie, pod Sky Walk.
Na szczyt góry weszliśmy na piechotę – bardzo się cieszę, bo zjeżdzaliśmy kolejką i myślałam, że umrę ze strachu. Okazało się, że mam totalny lęk wysokości! Outfit – flek H&M (nowa kolekcja), ulubione legginsy i bluza Nike, buty Nike Air Max 90.
Aparat – Klinika Galeria Uśmiechu Joasia Pieczyńska – Mantyk
Weszliśmy! To nie było nic wielkiego, ale już zakochałam sie w łażeniu po górach i koniecznie chcę więcej! Sprawdziłam też swoją kondycję – jest bardziej niż OKEJ:D
A Łukasz miał zadyszkę hihi:)
Ścieżka w obłokach. Koszt – ok 35 zł. Kupiliśmy bilety na szczycie góry…
…żebym od razu chciała zejść. Nie dałam rady!
Na szczęście Łukasz nie ma lęku wysokości. Na dole, w centrum zdjecia, podobnie jak wcześniej sarna – ta mała kucająca kropka to ja.
A to już restauracja/schronisko.
Każda wioska w czeskich górach jest malownicza!
“Skręć w lewo, następnie skręć ostro w lewo”.
Duch gór w Radkowie. Groza! Klimat tych duchów towarzyszył nam przez cały wyjazd.
Ognisko. Byliśmy w ciemnym lesie po drzewo. Było super, bo przynajmniej przez chwilę ciepło:) Na następny wyjazd biorę tylko ciepłe ciuchy i termiczne piżamy haha;)