Zakochałam się w Portugalii. Wiem, że wcześniej piałam z zachwytu nad Hiszpanią, wiem, że mało świata jeszcze zwiedziłam bo jakby nie patrzeć podróżuję od niewiele ponad roku, wiem, że pisałam już o Kanarach że raj na ziemi ale w żadnym z tych miejsc nie czułam się tak spokojnie, swobodnie, jak właśnie tam – w portugalskim Porto. Życie codzienne, niespieszne, my spędziliśmy czas głównie w dzielnicy Matosinhos, w której mielismy lokum, ta dzielnica to przystań portowa na obrzeżach dużego miasta. Ulokowana wiec tuż przy gigantycznej plaży (z tragiczną historią) pełna ludzi mieszkających tam i żyjacych po swojemuu, przez co magiczna. To właśnie mój typ podróżowania – być jak najbardziej niezauważalnym, choć z blond kłakami często rzucam się w oczy, wiadomo. I jeszcze ten brak języka, cały czas powtarzam sobie, ze będę sie uczyć hiszpa ńskiego z moją Hanką, ale wiadomo, póki nie wybiorę sie na kurs nic z tego nie bedzie, a i kurs nie gwarantuje mi pełnego zaangażowania i sukcesu (pamietacie jak robiłam prawko? kurs skończony, a ja cały czas, czyt. trzy lata zbieram się by podejść do egzaminu…;)). W Portugalii byliśmy zaledwie mgnienie oka – trzy dni, więc widzieliśmy w zasadzie niewiele, ale powiem Wam, ze właśnie wcale nie mieliśmy ochoty pakować się w tłumy turystów i zwiedzać zabytków. Wystarczył nam rzut oka na zatłoczone centrum Porto by wiedzieć, że mieszkanie wynajęłam w dobrym miejscu:)
Zapraszam Was na fotorelację – jak zwykle na zasadzie swoistego pamiętniczka, a nie przewodnika;) Ale w razie czego, jeśli ktoś chce o cokolwiek zapytać – służę:)
Kilka podstawowych faktów:
- Sezon – kwiecień, więc jeszcze nadal poza sezonem. W miejscach turystycznych mimo niepogody i tak sporo ludzi, ale jednak jest to najbardziej spokojne turystyczne miesce poza sezonem, w jakim byliśmy:)
- Ubezpieczenie – ignal Iduna, najtańsze, wyszukane przez Rankomat. Nie sprawdzaliśmy, na szczęście. Ale nadal – jeśli ktoś ma jakieś wskazówki, czym sie kierować, jakie ubezpieczenie wybrać – chętnie posłucham. Oczywiście naczytałam się co nieco w necie, ale jeśli chodzi o opinie, to zawsze tam śmierdzi jakąś aferą, także nie wiem czy można je brać jako wyznacznik:)
- Tani lot – 687.34 PLN z miejscami obok siebie – dwie osoby, dwie strony, Ryanairem (pamiętajcie, że Ryanair to tanie loty ale drogie dodatki (potwierdza to najnowsze zestawienie na Fly4Free), a na pewno 3x zastanówcie się, zanim w ogóle pomyślicie, czy może by wynająć przez nich auto (KLIK)!;)) – no cóż, ja po prostu uparłam się, żeby tam polecieć, kiedyś bywały dużo tańsze połączenia, ale jakoś nie miałam odwagi. Trochę jestem zła na Łukasza, bo nie zgodził się na moje spontaniczne (albo kompulsywne) propozycje dokupienia biletów – z Porto były do Faro, a potem do Warszawy i wychodziło to wszystko razem plus 300 zł, co przedłużyłoby nasz piękny pobyt w Portugalii o parę dni no ale wiadomo, trzeba myśleć jak dorosły. Haha:)
- Samochód – nie wynajmowaliśmy.
- Komunikacja miejska – dla mnie to system baaaaardzo skomplikowany i powiem Wam, ze nawet nasz host, mieszkaniec Porto podał nam błędne info dotyczące kupna opowiedniego biletu. Porto podzielone jest na zony rozchodzące się od centrum na zasadzie okręgów. W zależności od tego ile zon chcesz przekraczać poruszając się, odpowiednio droższy bilet musisz kupić. Bilet musisz kasować przy każdej przesiadce. Jeśli kupujesz pojedynczy, skasuj go dopiero gdy nadjedzie pociąg – podobnie jak u nas ważny jest przez określoną ilość minut (chyba godzinę). Jeśli chcesz kupić bilet 3 lub więcej dniowy, turystyczny, pozwalający na przejazd wszystkimi środkami komunikacji miejskiej musisz udać się do specjalnego punktu (niestety nieczynny w dni świąteczne – nam nie udało się kupić). Bilety pojedyncze lub jednodniowe (dobowe) można kupić na każdej stacji metra (to bardziej naziemny pociąg) oraz w kioskach. Wszystko podzielone jest na zony, początkowo bardzo chcieliśmy kupić kartę trzydniową, ale nie mieliśmy pewności na ile zon, czy możemy na niej wrócić na lotnisko, czy obejmuje każdy środek komunikacji miejskiej… Bardzo duzo pytań, każdy udzielał nam innych odpowiedzi. Koniec końców kupiliśmy raz bilet dobowy, a potem ze dwa razy bilety u kierowcy (są droższe, jeden przejazd to wtedy 2 euro od osoby). Z portu Matosinhos do centrum miasta kursuje fantastyczny, piętrowy autobus nr 500 i jedzie on brzegiem oceanu. Ten autobus pojawił się na naszej drodze niespodziewanie (gdy zziębnięci – bo wiało, zmoknięci – bo padało, głodni – bo wszystko zamknięte do 18-19- chcieliśmy dostać się z centrum Porto choćby do najbliższego Lidla lub po prostu do dooomu, trafiliśmy na ten autobus i wsiedliśmy żeby usiąść w ciepełku) i potem przejechaliśmy się nim kilka razy – niezapomniane widoki!
- Mieszkanie – 327,37 zł – wynajęte u sympatycznej pary na airbnb – on Amerykanin portugalskiego pochodzenia (oj chyba wojskowy, mieliśmy trochę teorii spiskowych na temat naszego hosta – ale wszystkie oczywiście z przymrużeniem oka;)), ona Brazylijka, piękna kobieta, nieźle. Komunikacja na piątkę, mieszkanie w dzielnicy zupełnie zamieszkałej tubylcami, z okna widok na ocean, ale nie taki wiecie – “wakacyjny” – tylko raczej niespotykany. Zobaczcie sobie na zdj. poniżej:) Co do wynajmu – ja często (choć nie zawsze, pamiętacie historię naszego gospodarza Fernando? KLIK) zwracam uwagę na plakietkę “Superhost” bo wtedy wiem, że nie jadę w ciemno, a moje lokum będzie czyste i “pewne”. Tak też było tym razem, a ja polecam Wam zarejestrować się moim linkiem – dostaniecie 100 zł zniżki na pierwszą rezerwację:) KLIK.
- Jedzenie i zakupy – ja zawsze mam problem z tą ich “siestą” bo ona wypada dokładnie wtedy, gdy jestem najgłodniejsza, a z kolei nie lubię jadać dużych kolacji. Tu troszkę już nauczeni wiedzieliśmy, ze warto kupić coś do żarcia w supermarkecie, póki otwarty. Na kolację do knajpki – wyszukanej przypadkiem – trafiliśmy raz. Miska pełna owoców morza (nie jem mięsa, a owoce morza czy ryby tylko w takich właśnie super rzadkich okazjach) oraz danie Łukasza (jakiś placek, nie pamiętam, bo byłam przejęta moją szamą, oraz chleb, oliwki, sosy (często są w restauracji płatne tyleż samo co danie główne) zapłaciliśmy 20 euro. Jeśli chodzi o restauracje, to drugiego dnia wybraliśmy się do centrum Porto do jakiejś knajpy, żeby spróbować szamy polecanej na jakimś blogu podrózniczym. Gdy tam dojechaliśmy okazało się, że nie mają NIC typowo portugalskiego a już bez mięsa to w ogóle (wegetarianizm podobno nie za bardzo przyjął się w tym kraju haha;)), a kelner w tajemnicy zapisał nam na karteczce dzielnicę, w której zjemy najlepsze rzeczy i tam kazał się tam wybrać. Jak się domyślacie, było to portowe Matosinhos, w którym mieszkaliśmy…:) To miejsce słynie z owoców morza i ryb, zwłaszcza sardynek.
Ponadto warto wspomnieć o wszechobecnych knajpkach, piekarenkach z espresso i bułeczkami, małymi piwkami itp. Jest tak jak we Włoszech tylko pyszniej i… dużo taniej. Portugalczycy ponoć przez kryzys zostali zmuszeni do zjedzenia co najmniej jednego posiłku w domu, niegdyś zgodnie z kulturą jadali wyłącznie na mieście – wszystkie posiłki. To widać i to jest super. “Dzienne” przybytki – te poza kolacją – sa naprawdę bardzo tanie – espresso to 60 centów, bułka 20-30 centów… Naprawdę płaciliśmy bardzo niewiele więc chętnie korzystaliśmy. Nawet turystyczne plażowe knajpki były na naszą kieszeń, co nawet w Warszawie jest dla nas rzadkością haha:D Jeśli chodzi o restauracje serwujace już dania kolacyjno – obiadowe – to róznie. Obiad dla dwóch osób zaczynał sie od 20-25 euro.
- Język i podstawowe porozumiewanie się – Portugalczycy dość powszechnie i dobrze porozumiewają sie po angielsku, myślę, że na podobnym poziomie komunikacji co i w Polsce – czasem się trafi ktoś, kto nie mówi w ogóle, czasem ludzie mówią fantastycznie, większość dogaduje się jako tako – czyli jak ja;).
- Miejsca, które odwiedziliśmy– Matosinhos, Porto.
- Pogoda – w kratkę – gdy przyjechaliśmy zacinało deszczem w bok i było chłodno, następnego dnia wyszło słońce i przez połowę dnia grzało, potem zaciągnęło chmurami i zerwał sie zimny wiatr. Kolejnego dnia było już z powrotem słonecznie, ale wiatr lodowaty (mimo wszystko Łukasz bardzo opalił się na buzi;)). Gdy wyjeżdzaliśmy był ciepły, słoneczny dzień z przyjemnym wiaterkiem. Ale podobno kolejnego dnia znowu deszcz. Pogoda w Portugalii w kwietniu jest wyjątkowo kapryśna, ale jest to także kraj, na który przypada najwięcej w Europie słonecznych dni! I ja tej tezie wierzę, po prostu my wyrobiliśmy normę przyciągając ze sobą troszkę deszczu AS USUAL. Haha:)
Dzień 1.
Dzień 2.
Dzień 3
LOOK (spodnie: H&M, bluzka: Zara, zegarek: Apart/Elixa):
Dzień 4