Kilka podstawowych faktów:
Wpis NIE JEST sponsorowany:D
- Poza sezonem – byliśmy w sezonie niskim. I jeśli miejsca nadmorskie raczej świeciły jeszcze pustkami, to Rzym tak czy inaczej był pełen turystów, a kolejka do Bazyliki na Placu Św. Piotra była największą, jaką widziałam w życiu (ciekawe, ile czasu w niej czekali??). Nie chcę wiedzieć, ile ludzi jest tam podczas szczytu wypoczynkowego!
- Ubezpieczenie – znowu AXA Assistance, na 4 dni za ok 25 zł/os wyszukane przez Rankomat. Nie sprawdzaliśmy, czy działa, bo nie było potrzeby, na szczęście;)
- Tani lot – kupiłam bilety w Ryanair za 190 zł/os dokupując później miejsca za 40 zł/os (w dwie strony). Przy kupowaniu biletów miejsca są o połowę tańsze, ale ja za późno się zreflektowałam, że wolę siedzieć w niewielkiej odległości od Łukasza:D
- Samochód – największa klapa wyjazdu, być może część z Was obserwowała to na moim instastory:) Skusiłam się na rezerwację z maila polecającego wysłanego przez Ryanair (no wiecie: “masz już tani lot, teraz czas na wynajem taniego samochodu!”). Oferty wyszukane przez Ryana rzeczywiście były baaardzo konkurencyjne względem cen podawanych przez inne wyszukiwarki, a my cały czas zastanawialiśmy się nad docelową lokalizacją (może Neapol, Amalfi albo w ogóle okolice Rzymu?) i nie byliśmy pewni, czy zostając np w Neapolu będziemy chcieli jeździć autem, albo czy z kolei do Gaety dostaniemy się pociągiem, czy w nocy w Poniedziałek Wielkanocny komunikacja będzie utrudniona itp. Mail z korzystnym zestawieniem poleconym przez wielkiego przewoźnika i jego wyszukiwarkę, godziny wynajmu według naszego numeru lotu, atrakcyjne ceny -seems legit – wszystko to pozwoliło nam podjąć decyzję, że bierzemy auto (dodam, ze szukaliśmy w podanym zestawieniu specjalnie “na-bank-znanej-firmy”, by mieć support w razie co – padło na Thrifty i była to tania, ale nie najtańsza opcja) i oczywiście teraz bardzo tego żałuję. Dlaczego? Już opowiadam. Po pierwsze na miejscu okazało się, że wprawdzie owszem, opłaciliśmy wynajem z powodzeniem, ale już do podpisania umowy i otrzymania samochodu potrzebujemy karty kredytowej (w Grecji czy na Teneryfie jej brak nie był żadnym problemem). Bez karty nie da rady i koniec. Oczywiście wiem, że niektóre firmy bezwzględnie wymagają karty (czytałam o tym na forach) i moim kompletnym niedopatrzeniem było nieposzukiwanie tego warunku przy internetowym wynajmie auta, ale wcześniejsze doświadczenia (moje i te wyczytane na forach) jakoś pozwoliły mi naiwnie myśleć, że są różne opcje załatwiania formalności. Myślałam, że skoro bez mrugnięcia okiem mogą pobrać należność z mojej karty debetowej, to resztę też się da ogarnąć co nie? Tu nie było nawet cienia opcji, bo pan do wypisania umowy potrzebował karty, która uruchamiała jakąśtam procedurę, whatever. Dałam z tym ciała i jest to moja wina i niedopatrzenie, wiem to! Ale na tym nie koniec. Pan w okienku Thrifty powiedział, że mu przykro, że nie może pomóc, pokierował do komunikacji miejskiej i rzekł, że na pewno oddadzą nam pieniądze. No i bach, myślę sobie ja, jeszcze nawet ni e do końca ogarniająca po przespanym na haju locie, bo jak to: “oni”? I tu poczułam się naprawdę skołowana. Bo moja wina moją winą, ale przecież rozmawiam z panem z firmy Thrifty, u której to wynajmowałam tenże nieszczęsny samochód! I właśnie to naprawdę mnie rozdrażniło, bo dopiero tam, na miejscu, w okienku wynajmu Thrifty na lotnisku w Neapolu, 100 km od naszego hotelu, późnym wieczorem w Poniedziałek Wielkanocny okazało się, że nie wypożyczyliśmy samochodu w firmie, której wielkie logo widniało na naszym wydruku, tylko u dość zakamuflowanego pośrednika – Cartrawler. Na pytanie o zwrot pieniędzy pan w okienku Thrifty po małej chwilce wskazał nam w rogu trzystronicowego wydruku małą linijkę tekstu i polecił nam się skontaktować z firmą, u której de facto wynajęliśmy auto, nawet nie tłumacząc zbyt wiele, tylko rozkładając ręce w geście: “to nie u nas, ja nic nie mogę, następny”. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że nie wynajmujemy samochodu przez Thrifty – o czym byliśmy święcie przekonani, tylko przez firmę, o której po powrocie do Warszawy przeczytałam sporo niefajnych rzeczy w necie. Do tego o tyle jest to istotne, że przecież przy procesie wyboru samochodu jeszcze przez internet stawialiśmy na Thrifty – bo ją kojarzymy i nie chcieliśmy wynajmować auta u nieznanego pośrednika. Na miejscu przy lotnisku chcąc nie chcąc skontaktowaliśmy się więc z Cartrawler, który to skwapliwie udzielił nam porady, żebyśmy przeczytali dokładnie warunki umowy (na owym wydruku otrzymanym już po dokonaniu płatności) która to mówi, że jeśli nie mamy karty kredytowej to generalnie już nikogo to nie obchodzi i ani opłaconego samochodu, ani swoich pieniędzy już nie zobaczymy. Sweet.
- Jeśli więc kiedykolwiek chcielibyście wynająć auto – pamiętajcie – bądźcie czujni. Nie jest trudno zrobić kogoś w konia! Milion razy sprawdźcie u kogo wynajmujecie samochód (nawet jeśli wydaje się Wam, że to duża firma, to tak jak w naszym przypadku okazało się, że tak nie jest), jakie są szczegółowe warunki wynajmu, albo np. jaki depozyt musicie zostawić (u nas było to 1300 euro ale mieliśmy nadzieję na wykupienie na miejscu pełnego ubezpieczenia podobnie jak było to w Grecji). Ja na pewno straciłam zaufanie do super ofert Ryanaira i nie wiem co musiałoby się wydarzyć, żebym skorzystała z ich podpowiedzi w czymkolwiek poza samodzielnie wyszukanym kupnem biletów na przelot. Oczywiście pieniądze straciliśmy (choć jeszcze cieniem szansy próbujemy je odzyskać), najedliśmy się dużo stresu (w sumie to głównie ja;)) i mimo, że koniec końców nasz krótki pobyt we Włoszech okazał się fantastyczną przygodą, którą zdecydowanie lepiej było odbyć nie za kierownicą auta – to nie firmie, która zatrzymała nasz hajs – było o tym decydować. O nie.
- Komunikacja miejska – dowiedzieliśmy się o niej sporo ale na pewno nie wszystko. Według jednych legend jeździ bardzo punktualnie, według drugich zupełnie jak chce – my doświadczyliśmy i jednego i drugiego:) Na pewno przejażdzki dostarczyły nam sporo adrenaliny, ale też mogliśmy z bliska przyglądać się najfajniejszej codzienności Włochów. Uwielbiam obserwować ludzi. Po niefartownej akcji z wynajmem z lotniska biegiem popędziliśmy do wskazanego autobusu. Trzy przystanki i koszt 4 eur/os. Na dworzec dotarliśmy po tym, gdy autobus małymi kroczkami przedzirerał sie przez zatłoczone i trąbiące skrzyżowania! O pociąg do naszej miejscowości zapytaliśmy obsługę dworca, muszę powiedzieć, ze większość osób, z którymi tam zamieniliśmy słowo odpowiadały po włosku:) Niemniej cośtam nam się udało zrozumieć i poszliśmy do biletomatu kupić bilet. Nie minęło 10 sekund, a jeden z panów podbiegł do nas gestem zabraniając biletomatu, wskazując na zegarek, potem w stronę peronów i mówiąc głośno:”ON BOARD, FAST!” – co – jak się za chwilę okazało, oznaczało, że wskoczyliśmy do pociągu w momencie, gdy odjeżdzał. Mieliśmy dużego farta, bo to był ostatni tego dnia przejazd:)
- Doświadczyliśmy tego, że Włosi są bardzo pomocni, albo może trafiliśmy na fajnych ludzi – konduktorka, która sprzedawała nam bilety (5 eur/os) pomogła nam dogadać się przez telefon z osobą z hotelu. Mark – recepcjonista – przyjechał po nas późną nocą na dworzec i przywiózł nas na miejsce, bo żaden z autobusów już nie kursował, ponadto, pociąg stawał przez 40 min w różnych miejscach w polu, więc nawet nie mogliśmy podać mu dokładnej godziny przyjazdu. Niestety hotel wynajęliśmy z dala od stacji pociągowych, bliziutko morza – wszak byliśmy przekonani, że będziemy podróżować samochodem! Konduktorka zaś nadająca komunikaty po włosku w przepełnionym pociągu za każdym razem podchodziła do nas, by przetłumaczyć nam, o co chodzi. Jak się potem okazało była to jedyna osoba, która dobrze mówiła po angielsku, jaką przyszło nam spotkać we Włoszech:D
- Komunikacja podmiejska następnego dnia kosztowała nas 1,50 za jeden autobus/os. Wracaliśmy już na gapę, bo wszystkie kioski w porze odpoczynku były zamknięte a kierowca udzielił nam klarownej odpowiedzi “noł tiket”.:D
- Pociąg z Formii do Rzymu to koszt 8 eur/os w jedna stronę. Bilety na pociąg można kupić w okienku, w biletomacie lub u konduktora. Bilet kupiony w tych dwóch pierwszych miejscach trzeba skasować, o czym nie do końca byliśmy przekonani bo na trzy osoby z obsługi zapytane o to na dworcu każda udzieliła nam innej odpowiedzi:D
- Przy wyszukiwaniu połączeń pociagowych bardzo pomocna była dla nas internetowe wyszukiwarki, ale rozpiski na dworcach także są bardzo jasne i klarowne. Nazwa włoskiego przewoźnika pociągowego to TrenItalia.
- Autobusy jeżdżą bardzo różnie. niektóre całkiem o czasie, inne zaś w ogóle nie dojechały. Dlatego by dotrzeć na dworzec na pociąg o siódmej rano poprosiliśmy obsługę naszego hotelu o płatną podwózkę (10 eur). Dużo drożej, ale pewnie.
- Mieszkanie –tym razem wyszukałam nam nocleg na dwa dni przed wylotem (jak już wspomniałam zmienialiśmy plany kilka razy) przez booking.com, bo Airbnb w naszym terminie nie oferował już niczego ciekawszego. Za trzy noce w hotelu Tirreno nad samym morzem zapłaciliśmy około 460 zł. W cenie było włoskie śniadanie (bardzo proste – tosty, masło, ciasto i jogurty oraz owoce – nie jestem fanką słodkich śniadań, białego pieczywa, ale za to kawa była super), a za transport samochodem na trasie dworzec-hotel płaciliśmy po 10 euro (było to konieczne w dniu przyjazdu i wyjazdu, ok 23 i 6 rano więc obsługa spisała sie na medal wożąc nas o tak nietypowych porach…). Natomiast nadal polecam air, przy rejestracji z mojego linka dostaniecie 100 zł zniżki na pierwszą rezerwację, teraz znów do Grecji na Chalkidiki lecę właśnie z mieszkaniem przez ten portal: http://www.airbnb.pl/c/magdas791
- Jedzenie i zakupy – mówi się, że z Włoch wraca się z nadbagażem i to nie w walizkach. Być może, jeśli podróżuje się wygodnie samochodem i ma się czas, aby zatrzymać się w co drugiej kuszącej, klimatycznej knajpce jakich wiele! My w zasadzie woleliśmy oglądać, zwiedzać, niż zasiadać i jeść, choć może to bardziej ja a Łukasz nadal żałuje, że nie wciągnął jakiegoś pysznego makaronu. Próbowaliśmy pizzy; z przymusu dwukrotnie w małej pizzerii w naszej miejscowości (naprawdę pyszna!), jednak głównie zatrzymywaliśmy się na małe porcje lodów i szociki espresso. Wprawdzie nie trafiłam nigdzie na jakąś turbo lepszą kawę niż ta w niektórych dobrych warszawskich kawiarniach, ale moze spodziewałam się za dużo haha, niemniej fakt jest taki, że każda i wszędzie kawa była na pewno lepsza od tych każdych i wszędzie u nas:) Trudno mi było się także dopasować do godzin przerwy za dnia, bo wypada ona mniej więcej totalnie w godzinach, kiedy jedyne o czym marzę to zamówienie obiadu. Jeśli wiec chodzi o włoski tryb jedzenia – zupełnie nie matchuje się on z moim i nie podzielam zachwytu:) Jedyne czego bardzo żałuję to to, że nie spróbowałam cytrynowych przysmaków z likierem na czele, ale jeszcze tam wrócę!
- Co do zakupów – nauczyłam się targować, to zdecydowanie mój największy skill przywieziony z tej podróży. Ze względu na przygodę z samochodem nie byliśmy przygotowani na poruszanie się pieszo – wszystko, co miałam ze sobą to mała torebka, więc poszukiwaliśmy małego, prostego plecaka, przy okazji kupując inne drobiazgi na rzymskich targowiskach. Cena przedmiotów na luzie schodziła o 30 a nawet 60%! Niemniej targowaniem nadal się z lekka brzydzę;)
- Język włoski i podstawowe porozumiewanie się – odnieśliśmy wrażenie, że Włochom (przynajmniej w tamtej części) nie chce się mówić po angielsku, bo nie muszą. Marc, nasz recepcjonista wytłumaczył nam (jak zauważył Łukasz – łamanym angielskim, ale ja się też takim posługuję;)), że Włochy nie utrzymują się z turystów, więc młodzi niechętnie uczą się języków. Faktycznie było tak, że nawet młode, świetnie ubrane laski z autobusu szukały w google translate słowa “ostatni” bo pytaliśmy się już praktycznie na migi, gdzie wysiąść do pociągu:) W sklepach czy restauracjach, kasach biletowych zadąjac pytanie po angielsku otrzymywaliśmy odpowiedź po włosku. Ostatniego dnia ja zaczęłam na włoski odpowiadać po polsku i mina sprzedawcy była bezcenna bo bardzo się zdziwił:D Ale na moje “just kidding” zaśmiał się z ulgą, wyraźnie zczaił o co mi chodzi ale już się w ogóle nie odezwał:D
- Miejsca, które odwiedziliśmy– mieszkaliśmy w hotelu Tirreno pomiędzy Minturno a Formią. Zwiedziliśmy zatem Formię, Gaetę, a potem wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Rzymu. Neapol zobaczyliśmy tylko w formie nocnego biegu do pociągu oraz porannego godzinnego spacerku z dworca na lotnisko.
Dzień 1. – przylot do Neapolu i niemiła niespodzianka
Dzień 2. – Formia, Gaeta – spacerem i komunikacją miejską
Dzień 3. – wycieczka pociągiem do Rzymu
Dzień 4. – szybki spacer po Neapolu