FB
link
link
link
link
link
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

 

Stopy moje w nadmorzu.

Nowe sytuacje – Jarocin 2014

 

 

Nowe sytuacje, “Moja Krew” – Jarocin 2014

 

 

 

Łowicz

 

Reebok Classic vs adidas Originals czyli klasyczny dylemat ribok or di najk
Wersja patriotyczna

 

 

 

Opalenizna ortopedyczna by Birkenstock

 

 

 

 

Look – kostium Choies, szorty – Sheinside, buty – Reebok Classic, torba – CUB Clothes&Accesories

 

 

 

 

 

 

 

Łowicz. Łukasz – fotograf kościołów.

 

Tak sobie myślę, że jak człowiek czegoś chce i może to zrobić, powinien robić to od razu. Nie odkładać na później, żadne jutro, żadne, bo potem chce się dobrze, a wychodzi jak zwykle. Taki truizm na początek, do przytaknięcia, na rozgrzewkę, ale w sumie to bez niego nie mogłabym rozpocząć pisania dzisiejszego posta;)
Wracając z tego spontanicznego tripa miałam w głowie milion zdań, które układały mi się w pyszną całość, historię usianą zabawnymi incydentami, którą tak bardzo chciałam przelać za pomocą klawiatury w internet, puścić dalej w świat. Dziś, przytyrana kilkudniowym pobytem w słonecznych piaskach placów zabaw, ukołysana huśtawką,  rozdrażniona gradem za oknem i ukropem w mieszkaniu próbuję relacjonować, wybrać zdjecia odpowiednie, przekazać, i wychodzi mi opowieść zmęczonej matki, co gdzieś kiedyś była i coś może z tego pamięta, ale teraz musi gary pozmywać i obiad zaserwować swojej gromadce podopiecznych.  Ech.Tak czy inaczej, być może nieco przyszarzałe, ale muszę uwiecznić to niecodzienne dla mnie wydarzenie zamieszczając wpisik w moim drogim pamiętniczku – ponieważ stało się! – kupiliśmy nasz pierwszy, rodzinny samochód. Śliczny Opel Zafira w gołębim kolorze stacjonuje sobie skromnie pod naszym mieszkankiem. Ma w środku siedem siedzeń, a po złożeniu można w nim na luzaku spać, pali bardzo mało i zasuwa po autostradach i mniejszych drogach aż miło. Bardzo długo szukaliśmy samochodu, który spełni wszystkie nasze oczekiwania – który pozwoli wybierać się na długie wycieczki zarówno ze znajomymi, jak i z dziećmi, ale też umożliwi swobodne poruszanie sie po zakorkowanym mieście.
No i udało się! Jesteśmy mega zauroczeni naszą nową bryką.

Napiszę więc pokrótce, jak to w ramach testu wybraliśmy się we dwójkę na wycieczkę, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi nie sprzyjały tej nieoczekiwanej wyprawie. Ja, przeobrażona w broń masowego rażenia, w którą zdarza mi się zmieniać raz w miesiącu; niczym wilkołak, napuchnięta o parę kilo i w dodatku na antybiotyku (po wyrwaniu zęba), który wspomagany piwem niestety pierwszego wieczora dał o sobie znać gigantycznym bólem głowy i Łukasz, który wytworzył, albo wyewoluował w sobie naturalny mechanizm obronny umożliwiający mu przeżycie ze mną tego czasu, polegający generalnie na zamknięciu ryja i absolutnym niereagowaniu na moje zaczepki słowne, więcej, na nie nawiązywaniu żadnego kontaktu werbalnego. Tak oto pojechaliśmy w pierwszą podróż naszą bryką marzeń.
O tym, jak wielka była potrzeba tej podróży świadczy fakt,  że wyruszyliśmy w nią pomijając, że czas był dla nas wrogi i zły!;)Ale mimo wszystko, było fajnie.

Na celownik wzięliśmy wstępnie tylko Jarocin, ale już na początku trasy okazało się, że zwiedzimy też kilka miasteczek “po drodze”, bo Łukasz z racji aktualnej pracy ma obsesję na punkcie zabytków – nie wiedziałam, że wyszukiwanie na mapie kościołów może stać sie swego rodzaju sportem ekstremalnym! Zwiedziliśmy więc Łowicz i prawie Łęczycę, oraz jakieś cudowne małe miasto o istnieniu którego nie miałam wcześniej pojęcia, i w sumie to nadal nie mam, wiem tylko, że jest tam kościół i ratusz, które to mam uwiecznione foreva na zdjeciach na dysku komputera. Slalomem, autostradą, w towarzystwie trzeszczącego radia i Animalsów* dotarliśmy do kolebki polskiego punk rocka – Jarocina.Jarocin przywitał nas chlebem i solą, a raczej – jak przystało na miasto punków – zupą z muchą (fujka!) i najgorszym kebabem na świecie. Nie byliśmy na to przygotowani, więc chcąc nie chcąc zastąpiliśmy jedzenie piciem. Łukasz, jako kierowca soczkiem (jak cudownie, że nie mam jeszcze prawa jazdy kochanie!**), ja browarkiem (jak się później okazało – to był mój błąd – już teraz jestem pewna, że nie należy łączyć piwa z nurofenem forte i augmentinem, zwłaszcza na pusty żołądek;)). Na festiwal dotarliśmy więc oboje z lekkim odruchem wymiotnym, ale ja całkiem wyluzowana. Byliśmy już za to przygotowani na wszystko, punk’s not dead, zupa z muchą, brud browary, glany i krew. Jarocin jednak zaskoczył nas mięciutką trawką, pachnącymi cynamonem Toitoiami i ogólnie klimatem luksusu i europejskiego dobrobytu;) Do tego wchodząc trafiliśmy na Indios Bravos, które w odarty z uroku sposób wyśpiewywało “Mówię ci, że…” Tiltu na jakąś fałszującą rastamańską nutę kalecząc ten świetny numer okrutnie. My celowaliśmy tam wyłącznie w jeden koncert – Nowe Sytuacje, czyli stary skład Republiki odgrywający numery z tej płyty, z okazji jej trzydziestego jubileuszu. Po kilku piwach doczekałam się – na wokalu Tymon Tymański (dał radę), Budyń z Pogodno (myślę, że ten spokojnie mógłby podszywać sie pod Ciechowskiego wokalizą) i lider Comy, który dwa kawałki odśpiewał całkiem nieźle, by w typowy dla siebie, kiczowaty sposób zepsuć najlepszy numer z płyty – Halucynacje.

Ostatni numer na bis (Moja Krew) podsumował koncert, naprawdę dobry i mocny. Warto było na nim być, choć wcześniej zastanawialiśmy się, czy w ogóle kupować bilety – stówa na łeb to sporo. Myśle jednak, że to jeden z lepszych biletów,  na jakie w ostatnich latach wydałam pieniądze, zwłaszcza, że odkąd zostałam matką podwójną z pomniejszonym czasem własnym i mikrobudżetem, kupowałam w zasadzie wyłącznie te sygnowane logiem ZTM.
Nie czekając na gwiazdę wieczoru – Matisyahu (to ten od “łoło ło łoooooo” i “je je je jeeee”) wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy nad morze, nieopodal ruskiej granicy, bo tam najmniej turystów. Umęczeni całodzienną podróżą przez autostradę*** i ciemne, tajemnicze drogi, jadąc poprzez naprawdę malownicze miejsca (dzięki Ci, krajoznawcza mapo Google z nawigacją, przez Łukasza pieszczotliwie nazwana lynchowską Diane), mijając UFA, nawiedzani przez koty-widma , poprzez Stegnę i inne popularne nadmorskie osady (ja z koszmarnym bólem głowy) dotarliśmy w miejsce docelowe – szczere pole na Mierzei Wiślanej. Ciemno jak w dupie, wokół przyczajeni mordercy, szumi woda, szumią komary, ryczą krowy. Z jednej strony morze, z drugiej Zalew.
Chyba nigdy nie spałam lepiej.
Obudził nas deszcz, najpierw niemiłosiernie stukający w dach samochodu o szóstej, potem o dziewiątej rano już delikatny niczym budzik z ajfona. Powinni takie nagrywać w każdym modelu telefonu, dodatkowo w tle porykiwanie krowy z wolnego wybiegu, wiecie. Sielanka.
A potem wszystko pognało jak z kopyta. Śniadanko, toaleta w nadmorskiej knajpce i foty, bo jak każda porządna blogerka wzięłam ze sobą rzeczy do sfotografowania. Na szczęście kryterium wyboru samochodu była również duża pojemność bagażnika – nasze auto mieści więc sporo dodatkowych ubrań i butów, a koło zapasowe schowane jest gdzieś na dole, więc to auto zmieści JESZCZE WIĘCEJ dodatkowych ubrań i butów;).Pierwsze ze zdjęć powstały w lesie, tuż przy nadmorskiej ścieżce. Czuliśmy sie jak z powieści przygodowej dla żądnych wrażeń, myślałam sobie, że blondynka zawsze ginie ostatnia i takie tam. Chyba miarodajną dla mojego stanu akcją była ta, gdy przestraszyłam się sarny, która mijała nas w odległości mniej więcej dwóch metrów. Szczerze mówiąc, nigdy nie cieszyłam się tak na widok sarny, wszakże one, w przeciwieństwie do dzików – nie zabijają ludzi;) Byliśmy więc w miejscu pełnym przygód, gór i dołów, paproci, strachu, łamiących się drzew, pajęczyn niczym siatki do tenisa i krwiożerczych saren. Z dala od morskich kurortów, z dala od pijanej młodzieży i brązowych ratowników. Było za to dużo jagód.
Drugie foty zrobiliśmy już na luzie, w Kątach Rybackich, w pięknej przystani jachtowej, naturalnie fotografując to, co obok niej, nie te wszystkie śliczne niebiesko-białe łódki. Było fajnie, bo w tej przystani każdy robił sobie jakieś fotki, to mogłam tak popozować bez większego zamieszania.
Foty z lasu, w odblaskowych ciuchach REFLE już pokazywałam na blogu, te drugie ukażą się wkrótce.

Gdy tylko ogarnęliśmy te zdjęcia nareszcie udało nam się przez moment poleżeć plackiem na piasku. Łukasz wypatrywał statku, ja bursztynków, było naprawdę spoko. Pusta plaża, my dwoje, wiatr i słońce, mogłabym tam chyba zamieszkać! No i po jakichś dziesieciu minutach (choć według zegarka upłynęły jakieś dwie godziny) musieliśmy znowu wskoczyć w samochód i mknąć adwójką **** z powrotem do Warszawy, żeby odebrać dzieciaki do wieczora. No i zdążyliśmy, takie mamy superszybkie autko;DDD
A zrobiliśmy w te dwa dni około 1200 km, z czego w sumie, jak widzę po ilości tekstu, całkiem sporo mam wciąż w pamięci.

W planach następna wycieczka, tym razem już z dzieciakami, tym razem też nauczona doświadczeniem, by nic nie wyblakło będę wszystko dokumentować na bieżąco!
Zdjecia w większości zrobione były telefonem i część z nich trafiła na Instagram od razu albo następnego dnia, także tego, zachęcam Was do śledzenia mojego bloga również tam!*****

Ahoj, przygodo!;)

________________________________________________________

* Dobrze, że nagrałam samochodową składankę życia, którą nawet chwaliłam się na fejsie, choć szkoda, ze okazało się, że transmiter mp3 do naszego radia fatalnie działa i cała drogę słuchaliśmy głównie płyty Animalsów haha.** Wciąż nie mam odwagi, by zapisać się na prawko. Jeśli macie jakieś sprawdzone szkoły jazdy w stolicy, piszcie na PW:)

*** Mamy piękne drogi, wuj z tym, czy zrobione z sedesów! Nie wiedziałam że są take ekstra, mierząc wszystkie według własnej miary – czyli poprzez nasze rozrywkowe warszawskie “drogi”, nie jeżdziłam ze trzy lata po kraju a tyle sie zmieniło na plus! Wow.
****Nie radzę jechać autostradą w niedzelę wczesnym popołudniem z myślą, że zje się obiad w którymś fast foodzie i zatankuje na pierwszej stacji w MOPie. Trzeba zjeść i zatankować przed wyjazdem – my zastaliśmy kolejkę długą na kilometr, pełną wesołych dzieci biegających wszędzie oraz wkurwionych, spoconych i głodnych dorosłych,  zarówno na stacji benzynowej jak i do szamy. Nie wiedzieliśmy, teraz juz wiemy i jakby co – ostrzegałam;) haha;)
***** – Zapraszam na mój Instagram😀

Inspiration
FB link link link link
Ta witryna używa plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie plików cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.