Bo najlepsze filmy to filmy drogi!
Nie podpisuję ciuchów, bo wszystko są to rzeczy z lumpeksów, olx, z drugiej ręki. Cieszy mnie to, że kupuję ostatnio dużo mniej, a moment kulminacyjny, w którym dosłownie nie można było się poruszać po domu ze względu na zatrważającą ilość szmat uważam za zakończony; to było z półtora roku temu, dwa lata temu może. Teraz od dłuższego czasu kupuję mniej, głównie używane rzeczy, albo zaglądam na dno szafy swojej, mamy lub chłopaka wyjmując te porządne, ponadczasowe ciuchy (kurtka ze zdjęć ma prawie 20 lat i należy do Łukasza). Jestem też odwrotnie proporcjonalnie do zakupów – więcej czasu offline, bo w internecie znajduję niewiele zajmujących mnie rzeczy. Poza np. Harel czy Agatą Herbut oraz paroma znajomymi (które chyba po prostu lubię IRL) nie śledzę jakoś aktywnie żadnych innych osób, bo mam wrażenie, że wszystko jest bardzo powtarzalne, wszystko już widziałam, w internecie jest tylko przefiltrowany, odgrzewany kotlet, a tego świeżego mięska nie zauważamy dostatecznie szeroko otwierając oczy na rzeczywisty świat za drzwiami naszego domu czy biura. W internecie jest walka o nic, udawanie (ooo, masa udawania haha), hipokryzja i bezsensowny, wchodzący w krew jad, “konstruktywna krytyka” wąsatych łysych wujków, zazdrosnych Kasiek i cwanych Mariuszów (lub odwrotnie; plus nic nie mam personalnie do tych imion, są przypadkowe:D) – czytanie ich opinii (zamiast książek na przykład) to wyraz ignorancji na to, co mądre! – zwykła strata czasu. Jest też ten dobry bój o prawa i ekologię, to szanuje i podziwiam, ale nie umiem w to, bo to także dwoistość, tłumaczenie się z niuansów; nie jestem do tego stworzona, ale świadoma już owszem. No i jest w końcu polityka, również podsycana sztucznym ruchem opłaconych trolli. Bagno!
Najlepsze filmy to filmy drogi, a ja w podróży jestem sobą najbardziej, tak uważam. Od dłuższego czasu najbardziej cieszy mnie spakowany plecak zabierany ze sobą w świat i jest w nim kilkanaście rzeczy na krzyż. W zasadzie już parę lat temu pisałam, że w podróże jako takie (w których zakładam, ze nie robię zdjęć stylizacji) zabieram cały czas to samo i nadal to podtrzymuję – czasem dochodzą do tego pojedyncze rzeczy urozmaicające całość i to tworzy mój bazowy styl. W zasadzie moda interesuje mnie trochę inaczej niż kiedyś – od dawna czułam się mocno rozdarta promując co i rusz nowe ciuchy – teraz cieszę się kupując mniej i wiedząc, że nie dokładam się w tak dużym stopniu do niszczenia ekosystemu, albo do tego pustego biznesu promującego jedno wielkie NIC. Teraz najbardziej marzy mi się kupić kamper (nieosiagalne:) lub choćby przyczepę i zamieszkać w niej haha; z dwójką dzieci niestety nie można sobie pozwolić na komfort realizacji szalonych planów. Trzymam się więc na razie tego, co mam tu i teraz, bo rzuciwszy wszystko nie stać byłoby mnie na przeżycie jednego dnia w tym wyśnionym kamperze:). Mimo wszystko i na wszelki wypadek zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, bo co mi szkodzi. A nuż;)