Alicante rozczarowało. Nie wiem, na ile wpłynęły na to podwyższone oczekiwania tuż po pobycie a Fuercie plus naprawdę dużo znajomych wręcz zakochanych w tym mieście, moja fantazja chyba za dużo mi podpowiadała, nie wiem, na ile czuliśmy się sfrustrowani brakiem samochodu i niefajnym mieszkaniem, ale mimo szczerego nastawienia ciężko nam było pozytywnie wypowiedzieć się o Alicante, mimo, że oboje jesteśmy raczej fanami krajów półwyspu iberyjskiego.
Ktoś przed wyjazdem napisał mi o tym mieście “hiszpańskie Władysławowo” i wróciwszy – chcąc nie chcąc mogę się delikatnie przychylić do takiego określenia. Jednak we Władysłwowie brak palm i nie dominują pozytywnie nakręceni, nasłonecznieni większość dni w roku ludzie. A to zaliczam w Alicante na wielki plus! Tam jakoś bardziej chce się żyć, a o tym, że to powszechne doznanie niech świadczy liczba imigrantów mieszkających i pracujących tam, w Alicante, w tym wielu, wielu Polaków.
Nie jest szalenie drogo, to kolejny plus. Miasto z uroczym deptakiem, zabytkową zabudową (stare miasto) i dumnym zamkiem spoglądajacym z wzniesienia na okolice. Na obrzeżach wielka palmiarnia, plaże bez zarzutu… jednak w porównaniu do dużo większej Walencji chyba po prostu miasto bardziej zastałe. Chcąc dostać się do sąsiednich, interesujących nas miejscowości napotkaliśmy problemy komunikacyjne – (niewiele osób – zarówno zaczepionych, jak i “w okienku”potrafiło udzielić nam informacji po angielsku), nieczytelne (nieintuicyjne) rozkłady jazdy, zabrakło dogodnego biletu, który można by kupić na kilka dni – tak jak w Walencji i już nie martwić się o ciągłe doładowywanie nie wiadomo gdzie (w większości miejsc nie chciano nam sprzedać odsyłając po hiszpańsku do innych miejsc). To było męczące. Przy okazji okazało się, że nasz pokój ze wspólną łazienką (mieszkaliśmy tak wa razy w Walencji i było naprawdę super) to tak naprawdę noclegownia dla kilkunastu osób na dobę – nowi goście pojawiali się co chwila, pokoje BEZ OKNA, wspólna kuchnia bez bieżącej wody itp. Było tragicznie i to na pewno rzutowało mocno na cały nasz pobyt tam – nie chciało mi się nawet wykąpać, bo zatykał się odpływ prysznica, coś strasznego. To nasze pierwsze doświadczenie takiego mieszkania i mam nadzieję, że ostatnie, choć właścicielka – Ormianka – bardzo miła i fajna, widać było, że zapieprza, żeby było tam znośnie i jakkolwiek czysto. Na plus zadziałało jednak, że poznaliśmy mnóstwo fajnych osób, przekonałam się, że nadal biegle mówię po rusku i chyba zaplanuję wyjazd do Petersburga, bo już mam zaproszenie (wymagane przy wjeździe do Rosji), teraz jeszcze wiza i w końcu może uda mi się zwiedzić ten dziki kraj, który zawsze bardzo mnie interesował.
Tymczasem fotki z wyjazdu!
Kilka podstawowych faktów:
- Sezon – przed sezonem – byliśmy na pięć dni na początku kwietnia.
- Ubezpieczenie – tak jak pisałam w poprzednim wpisie korzystamy z ubezpieczenia Karta Planeta Młodych.
- Tani lot – Ryanair, dwie osoby w dwie strony to koszt około 500 zł. Bilety kupiliśmy jakiś czas wcześniej, bagaż kabinowy+obowiązkowe priority i miejscówki.
- Samochód – nie wynajmowaliśmy, bo zrobiłam research przed wyjazdem i nie chciałam brać w sieciówce (potem poznaliśmy Polki w pewnym barze i jedna z nich mówiła, ze pracowała w Goldcar, żeby uważać na praktyki tych sieciówek, nie mam zaufania do nich anyway), doszliśmy do wniosku, ze komunikacja miejska w Walencji była super, to i tu będzie. Na wszelki wypadek wyszukałam jedną spoko firmę wynajmującą (w razie czego podzielę się info na pw, bo to nie reklama, po prostu wydała mi się spoko ta firma, a jest młoda bo ma dopiero 2 lata i nie ma biura na lotnisku), ale okazało się, że gdy przyjechaliśmy i chcieliśmy jednak auto nie mieli już na te dni samochodów!:(
- Komunikacja miejska – hmm… ciężka sprawa. Po pierwsze – trudno się dogadać i kupić bilet, po drugie – nie ma opcji kupna kilkudniowej karty jak w Walencji – tam kupujesz na trzy dni i jeździsz, ile chcesz. Na dojazd z lotniska obowiązuje inny bilet u innego przewoźnika, w mieście inna karta. Tip: przy założeniu, że podróżuje się w parę osób warto kupić jedną kartę i na niej doładowywać przejazdy.
- Mieszkanie – airbnb i niestety fatalne. Plusem było, ze poznaliśmy masę ludzi z różnych stron świata. Ale może to właśnie to lokum najbardziej popsuło nam wrażenia z Alicante?
- Język i podstawowe porozumiewanie się – w tym mieście często mieliśmy trudności z porozumiewaniem się po angielsku, za to co i rusz wśród przechodniów słychać było język polski:).
- Miejsca, które odwiedziliśmy– niestety ta wycieczka okazała się niewypałem i nie dojechaliśmy nawet do pobliskiego Benidormu. Najdalej zapuściliśmy się na sam koniec San Juan Playa:). Żałuję milion, że nie wypożyczyliśmy auta!
- Pogoda – było ładnie i ciepło, ale drzewa i krzaczki jeszcze nieopierzone:)
Dzień 1.
Dzień 2.
Dzień 3.
Dzień 4.
Dzień 5.