Tusze i kredki do oczy Bell z nowej serii. Nie porwały mnie, tuszów jest w sumie chyba 6 – żaden nie wyróżnia się szczególnie pomimo, że na opakowaniu każdy ma swoją “funkcję” – podkręcający, wydłużający, objętość itp. Raczej szału nie ma. Co do kredek – ultracieniutkie, ja nie używam kredek do rysowania precyzyjnych kresek bo kreski robione kredką przecież zaraz się rozmazują, więc od tego jest eyeliner – dla mnie bez sensu. Kosmetyki Bella bardzo lubię za jakość i niskie ceny, ale nie wszystkie od razu trzeba kupować. Mam swoje typy, które niezmiennie kupuję i polecałam Wam we wcześniejszych postach. 🙂
Bell – błyszczyk/pomadka do ust Vinyl Lips Circus Peanuts 01 – sporo osób pytało o ten super kolor. Polecam, lubię i używam!
Krem do ciała Kiehls – kocham. Przyjemny, gęsty, o konsystencji nieco oleistej i tłustej. Pachnie bosko. Doskonały np. na walentynkowy prezent:)
Gdy w poprzednim poście napisałam, ze szampon i odżywka John Frieda nie przypadły mi do gustu od razu dostałam od tej marki wiadomość, w której poprosili mnie o przetestowanie jeszcze jednego produktu, tym razem do farbowanego blondu. Testowałam wprawdzie już na przyciemnionych włosach, ale faktycznie te dwa specyfiki są mojej czuprynie bardzo przychylne – mogę polecić z ręką na sercu:) Fajnie też, że nikt się tu na mnie nie obraził tylko zaproponował lepszą alternatywę ze swojego asortymentu – dziękuję!
Pomadki Deborah Milano – matowa i o metalicznym połysku. Są SUPERTRWAŁE i czasami zastanawiam się zmywając je pod wieczór czy to aby na pewno zaleta haha:D Polecam!
Essence – Prime + Studio Mattyfing + Pore minimizing PRIMER (uff długa nazwa). Primer z czarną glinką. Jak o nim pamiętam to staram się nakładać, bo coś, co kiedyś było mi całkiem obce – mianowicie tłusta skóra – doskwiera mi obecnie na nosie po operacji. Mam nadzieję, że wraz z zagojeniem wróci do normy ale póki co ratuję się takim normalizującym primerem pod makijaż, ślicznie pachnie, jest lekki i odświeżający, polecam do delikatnie przetłuszczajacej się skóry.
Eos – krem do rąk. Ma cudowny, świeży i kwiatowy zapach (leciutki) i sam w sobie jest bardzo delikatny. Nie jestem fanką kremów do rąk, ale ten polecam śmiało ( i Aesop Reverence Aromatique Hand Balm, który mi się prawie już skończył też polecam:))
Urban Decay Naked Skin one & done – możnaby rzec niezobowiazujący krem z podkładem. Lekko kryje, dobrze dopasowuje się do skóry i ma poręczne opakowanie – tuba zakończona jest aplikatorem. Polecam!
Bobbi Brown – browgel. W dobie mody na brwi ja z moimi cieniasami poszukujemy czegoś fajnego, ale zawsze wyglądam dziwnie – chyba pasują mi najbardziej moje naturalne łuki i już. Dlatego jeśli już czymś je maluję to tylko bezbarwnym żelem, który służy bardziej do stylizacji włosków. Polecam, na przykład do rozczochrania:)
Na koniec mój ulubiony zapach z 2018 – w zasadzie z końca 18, dlatego wspominam o nim dopiero teraz. W grudniu byłam na premierze czterech wariantów zapachowych, z których do gustu najbardziej i szalenie przypadł mi ten – Kissing – pachnący ciepłym mlekiem z cukrem. Mam jeszcze Princess, który także jest bardzo niecodzienny, jednak nie przypadł mi do gustu tak bardzo jak ten, który kojarzę hmm.. z dzieciństwem:) Niemniej wszystkie cztery zapachy oscylują wokół tematu miłości i są propozycjami dla obu płci, a ze zbliżają się walentynki polecam chociaż wybrać się do perfumerii i sprawdzić, czy któryś z zapachów nie wpadnie Wam na prezentową listę w lutym. To tyle!