FB
link
link
link
link
link
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Od ostatniego wpisu minęło ponad trzy miesiące, wiec spieszę dla Was z nową porcja przetestowanych kosmetyków:) Nie będzie tu taryfy ulgowej, post nie jest sponsorowany hehe (no cóż trzeba to obecnie podkreślać chyba…;)). Wszystko przetestowałam na sobie i dzielę się z Wami moją szczerą, acz subiektywną i nieprofesjonalną opinią;) Niektóre kosmetyki otrzymałam do testów, inne kupiłam sama. Jedynym kryterium zamieszczania kosmetyków w tym wpisie było to, czy przyciągnęły one moja uwagę w jakiś sposób – zły lub dobry:) Pamiętajcie też, że co człowiek to inne oczekiwania, a każda skóra ma na pewno inne potrzeby, więc to, co nie sprawdzi się u mnie może z powodzeniem działać na plus dla kogoś innego. Przypomnę, że mam cerę cienką, naczynkową, wrażliwą, ze skłonnościami do przesuszania się.

Przed Wami kolejna odsłona “Poradnika Blondynki” 😉

Prael – to nowa marka pielęgnacyjna, która wkrada się na polski rynek produktów luksusowych. Testowałam Serum Youth Support, krem na dzień Illuminating Day Sollution, krem na noc Revitalising Night Solution i mgiełkę Moisture Mist. U mnie używanie serum niestety zaowocowało gigantycznymi, trudnymi do opanowania pryszczami, więc stosowałam je zaledwie parę dni. Po odstawieniu i zaleczeniu problem zniknął, ale ja mam tak często w przypadku wszystkich podobnych preparatów. Wiem jednak, że są osoby, którym zawarty w zawiesinie łatwo przyswajalny kolagen pasuje. Poza kolagenem serum zawiera także kwas hialuronowy. Podobno pierwsze efekty widzi się od razu, ja powiem Wam, że w moim przypadku zdecydowanie to nieprawda, chyba, że chodzi o te pryszcze, to tak;)

Kremy  za to – są bardzo lekkie, delikatne, nie szczypią w oczy, nie wywołują u mnie innych nieprzyjemnych reakcji alergicznych. Mają bardzo przyjemny i uzależniający wręcz zapach – ten na dzień zawiera proszek z pereł oraz ekstrakt z zielonej herbaty i nią też pachnie, ten na noc jest o lekkim zapachu jaśminu. Oba mają za zadanie spowalniać procesy starzeniowe, mam nadzieję, że tak właśnie jest:) Odświeżająca mgiełka z chitozanem (bariera ochronna) i pantenolem także ma wspaniały zapach i bardzo ją lubię – działa odświeżająco i zabezpiecza skórę. Jednak te produkty zdecydowanie nie są na moja kieszeń i na pewno nie kupiłabym ich w regularnej cenie, krem na dzień mi się skończył (nakładany przy re-makeupach itd), ten na noc jest w połowie – używałam ich dokładnie miesiąc, więc w sumie niedługo. Warto też zwrócić uwagę, nawet biorąc pod uwagę aspekt ekonomicznego używania, że kremy mają 3m okres przydatności od otwarcia.

 

Nowosc od EOS – pomadka ochronna Clear. Wcześniej EOSów używała tylko moja córka, teraz i ja noszę jeden w torebce. Bardzo ładne opakowanie, dzieki naturalnym olejom w nowoczesnej formule ma właściwości odżywcze i ochronne dla ust. Wyróznia go oczywiście jak zwykle – łatwa aplikacja i słodkie, piękne zapachy (ten złotawy pachnie jak “Big Milk Toffi”. Produkt jest wegański, co jest bardzo na plus. Minusem zaś jest to, że w torebce mimo dokładnego zakręcenia  lubi sobie przy wyższych temperaturach… wyciec, co jest bardzo niemiłą niespodzianką po otwarciu torebki. Mi jeden zaczął wyciekać już przed otwarciem foliowo-plastikowego opakowania sklepowego! Podobno długo pracowano nad słoiczkiem, ale chyba niewystarczająco;) Błyszczyk polecam – ze względu na właściwości i zapach, ale zwracajcie uwagę, w jakim leży towarzystwie, najlepiej gdy spoczywa w chusteczce;)

 

Woda od JoMaloneBlackberry & Bay Cologne– przyznam się, że (poza rózanymi) to są zapachy, które początkowo noszę ja, ale po chwili zabiera mi je Łukasz i dużo bardziej mu pasują.

 

Urban DecayEyeshadow Primer Potion. Piękne opakowanie, przywodzące na myśl magiczne mikstury.  Zauważyłam, że po aplikacji tego primera cienie dużo lepiej się kładą, minimalnie mniej się osypują i dużo lepiej mi się je potem rozciera, a trzymają się bez rozwarstwień długo. Nie jestem fanką primerów w żadnej postaci, bo to dla mnie zawsze dodatkowa warstwa niepotrzebnych chemikaliów (np primer Optical Illusion pod podkłąd – też od UD – zdecydowanie nie jest dla mnie), ale powiem Wam, ze zachowałam sobie ten “potion” i raz na jakiś czas, gdy chcę zrobić staranniejszy makijaż na dłużej – sięgam po niego. Dla porównania primery pod cienie Bell, które testowałam w tym czasie także (a jestem fanką tej marki która jakościowo i cenowo jest bardzo rozsądna) tym razem zdecydowanie  przegrały z tym od Urban Decay.

 

Urban DecayBorn to run. Paleta jakby stworzona z myślą o mnie – pokazuje dokładnie, jakie obrazki mam od dłuższego czasu w głowie. Inspirująca, prawda? Zachęca do spróbowania mocniejszych makijaży. I choć powiem Wam, że nie przepadam za kolorowym make-upem to tutaj zielenie, czy fiolety są mocno kuszące. Podoba mi się też, że znalazło się w niej sporo barw ziemi – toteż klasyczny, naturalny look także można nią wykonać na wiele sposobów. Lubię i polecam.

 

O takie lato walczyłam! Haha, żartuję, ale powiem Wam, ze najnowsza miniseria marki PUPA – Summer in L.A. bardzo pasuje moim oczekiwaniom względem lekkiego, letniego makeupu. To dwa holograficzne, prawie niewidoczne w zasadzie cienie, z lśniącymi drobinkami – w kolorze brązowo-różowym i beżoworóżowym (w dużym skrócie). Do tego złoty rozświetlacz na kości policzkowe i pomarańczowa pomadka. W zasadzie jest to taka letnia fanaberia, jeśli chcesz dodać swojej buzi lekkiego modowego blasku.

 

Tusz YSL The Curler – jak większość tuszów tej marki – nie jest dla mnie. Mam rzęsy dość długie i nawet gęste. Lubię, gdy są rozdzielone, lekko pogrubione i dłuższe.  Tu głównym chwytem tego tuszu jest nowatorska, podkręcająca szczoteczka – nie widzę efektów, chyba, ze omawiany skręt kończy się na jej konstrukcji i nijak ma do przeniesienia go na rzęsy. Ponadto jak większość tuszów jest zbyt gęsty i szybko też gęstnieje w opakowaniu, skleja rzęsy, oblepia je – mi tusze sygnowane znaczkiem YSL kojarzą się z takimi przedwojennymi pomadami haha. Tylko w opakowaniach udających nowocześniejsze. Za to podkłady, perfumy tej marki kocham!

 

Urocze kółko brązująco-rozświetlające od IsaDory. Fajna paleta barw – matowe i błyszczące. Tu nie ma filozofii, polecam, używa się go dobrze.

 

Biotherm Bath Therapy, Aquasource Aura Concentrate i krem Aquasource. Kremów używam od kilku dni i odpukać cerze nie szkodzą. Lekka, orzeźwiająca konsystencja i taki sam zapach dają poczucie świeżości, co przy upale jest ekstra.  Peeling także pięknie pachnie i bardzo cieszyłam sie na użycie go:) Zazwyczaj stosuję peelingi z użyciem urządzenia Braun Silk Epil Spa i świetnie to działa, jednak tu nie doczytałam, że ten produkt w składzie ma imbir i miętę… domyślacie się, jak to sie skończyło – skóra szczypała mnie cały ranek. Niemniej polecam, tylko przy delikatniejszym zastosowaniu;)

 

Mleczko i woda toaletowa Biotherm – kocham pomarańcze – ten balsam jest stworzony dla mnie. Woda zaś ma nieco inny zapach i kojarzy mi się z tymi popularnymi, gdy chodziłam do liceum, czyli bardzo oldschool. Jest świeża, energetyzujaca, ale szkoda, ze nie jest dokładnie o zapachu balsamu!

 

Kredki do brwi Eyebar. Wyprodukowane z myślą o Polkach, które mają często bardzo jasne włoski – znajdziemy tu trzy kolory dopasowane do najpopularniejszych w kraju karnacji. Właściecielki Eyebaru mają doświadczenie – zajmują się brwiami na co dzień, jakiś czas temu otworzyły pierwszy specjalistyczny punkt w w Polsce. Klientki tak bardzo obdarzyły je zaufaniem, że z jednego salonu zrobiło się kilka.  Dostałam kredki do przetestowania, ale od dawna nie maluję brwi (marzą mi się krzaczaste i potargane, a mam raczej cienkie i równe, malowanie ich jest moim zdaniem dość śmieszne, może powinnam je zalaminować?), więc po kilku próbach wróciły do szuflady – chciałam Wam jednak o nich wspomnieć – gdy wcześniej czasem malowałam brwi to faktycznie brakowało mi jakiegoś koloru “przejściowego” pomiędzy ciemnym a blond.

Podobne, pasujące mi kolory znalazłam wcześniej tylko u Laury Mercier, jednak produkt jest do profesjonalnego użytku – trudniej się go nakłada, bo ma konsystencję żelowo-cieniową, no i jest droższy.

 

Na koniec drobiażdzki z wakacyjnej linii Bell – kokosy, palmy, błyskotki. Kocham takie klimaty. Testowałam całą serię, pachnące pomadki, lakiery itp, ale to właśnie te delikatne cienie do oczu i rozświetlacz najbardziej przypadły mi do gustu. Fajny, letni produkt – błyszczyk chłodzący o lekkim opalizujacym połysku, który pięknie pachnie już niestety zabrała mi córka. Polecam drogie Panie:)

 

And that’s all folks!

 


Inspiration
FB link link link link
Ta witryna używa plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie plików cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.