Najnowsza kolekcja Michała Szulca na jesień zimę 2016/17 została zaprezentowana kilka dni temu w teatrze IMKA. Nie mogło nas zabraknąć na pokazie – od dłuższego czasu jestem fanką tego projektanta, bardzo podoba mi się jego estetyka- jest niesztampowa i wyróżnia sie na naszym rynku, trafiając dokładnie w środek mojego wybrednego serca.
Pokaz oglądałam z bardzo bliska – zaproszeni goście siedzieli w 90% w pierwszym rzędzie, bowiem wybieg został poprowadzony w formie kwadratu – modelki obchodziły salę prezentując stroje widzom w czterech pierwszych rzędach i w jednym drugim. Bardzo fajnie zagospodarowana przestrzeń teatru umożliwiła wszystkim dokładne przyjrzenie się sylwetkom. Siedziałam więc co chwilę przymykając otwiersającą sie z wrażenia szczękę;) Wycięte żakiety, budowane falbaną spódnice, proste sukienki z multiplikowanymi ramiączkami czy bardzo widoczna biżuteria zrobiły na mnie wrażenie. Pozorny miszmasz stylistyczny, ciężkie łączenia, niepasujące materiały tworzyły jednak mimo wszystko bardzo spójny obraz kolekcji. Zgrzebność, oszczędność kolorystyczna. Z pokazu wyszłam zapamiętując te hasła i obrazki.
Następnego dnia przeczytałam o kolekcji na kilku popularnych portalach – że nieciekawa, że najsłabsza. Poczęłam więc wpatrywać sie w sylwetki i widzieć problemy, o których pisano w rzeczonych artykułach. Jednak nie do końca czułam, że te problemy istnieją rzeczywiście. O Galene można powiedzieć, że jest dość trudna w odbiorze jako całość, ale jednak jest tą całością -złożoną z naprawdę mocnych elementów. Szukałam więc innych opinii; nie dostawszy informacji prasowej mogłam polegać tylko na tym, co znalazłam w sieci. Następnego dnia trafiłam na recenzje, które opisywały podłoże powstawania kolekcji i znalazłam wspólny mianownik, który zgrabnie połączył wszystkie elementy.
Projektant w kolekcji Galene powraca do czasów PRL, przywołuje ze swojej pamięci obrazy, gdzie wszystko było pozorne, udawane. Gdzie rzeczy, które podpatrywano z Zachodu niedostępne w Polsce trzeba było tworzyć po swojemu, choćby gorsze, z przypadkowych materiałów. Gdzie jednak rządziła pomysłowość, a polska moda przeżywała rozkwit. Produkt zastępczy powodowany wyobraźnią. Do tych czasów nawiązuje Szulc w sentymentalnej “duchologicznej” podróży prezentując najnowszą kolekcję Galene i robi to w sposób niepowtarzalny i ciekawy. Po raz pierwszy (podobno) u Szulca pojawiają się aplikacje z kamieni, projektant bawi się kontrastami związanymi z grubością i fakturą materiałów. W związku z materiałami – co jest szczególnie ciekawe – wszystkie sylwetki zaprezentowane na pokazie zostały uszyte z tkanin odzyskanych z poprzednich kolekcji. W tamtym okresie używaliśmy tego, co mieliśmy, bo nowości były poza naszym zasięgiem – mówi Szulc.
Bardzo podoba mi się, gdy kolekcja, poza użytecznością ma jeszcze dodaną wartość, a właściwie punkt wyjścia. Podobnie jak charakter osoby noszącej ubrania zaważa o całości stylizacji, tak idea przyświecająca tworzeniu kolekcji decyduje o jej ostatecznym odbiorze. Tu jest oryginalnie, zgrzebnie, ale nostalgicznie i nieco smutno. A ja lubię smutek, więc dlatego kolekcja szalenie mi się podoba.
A jakie jest Wasze zdanie? Poniżej znajdziecie moje ulubione sylwetki, kilka zdjęć reportażowych i foty wszystkich sylwetek, jak zwykle autorstwa Łukasza Turka. “Postprodukcja” moja!:)