FB
link
link
link
link
link
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

 

 

Do napisania tego posta zabierałam się naprawdę długo, już w podróży powrotnej układałam sobie w głowie co chciałabym w nim zamieścić. Wiadomo, jak się nie ma możliwości to napisałoby się wszystko i wszystko się wie, jak napisać. Tymczasem po powrocie do domu trzeba nakarmic dzieci, następnie bawić sie z nimi zabawkami, wychodzić na spacery i uszczknąć czas choćby na moment, aby usiąść na tyłku i przypomnieć sobie jak się człowiek nazywa. Toteż powiem Wam – zabrać się do sklecenia tekstu nie jest łatwo. Ale zaczęłam i jakoś idzie – młody  śpi, Hanka na wakacjach –  pewnie też jeszcze śpi, a pierwsze linijki wstępu za mną.
To będzie wpis o tym, jak dwoje dorosłych ludzi bez dzieci wydało w weekend nad morzem 1500 zł na podstawowe potrzeby.
Na weekend nad polskim morzem, w Polsce, na weekend w pracy, bez lodów i browarków, bez wynajmowania parawanów na plaży, bez rzucania na tacę w kościele, bez kupowania japonek z cyrkonią tudzież pamiątek, które przecież jechaliśmy właściwie wykonać.
Oczywiście zdaje sobie sprawę z subiektywizmu tej relacji, wiem, że odczucia mogą być różne, jednak muszę podzielić się z Wami moimi wrażeniami z tej dwuipółdniowej podróży.
Pojechaliśmy w tego tripa do pracy –  na zlecenie – kontynuując fotografowanie nadmorskich zabytków. Tym razem, jak już  wspominałam w poprzednich postach – fotografując zachodnie wybrzeże – miasta i miejscowości od Szczecina (tak wiem to nie jest nad morzem) do Jarosławca. Mieliśmy na to czas od piątku wieczorem do niedzieli popołudnia, a że to z Warszawy łącznie z powrotem około 1500 km, nie mogliśmy tracić ani chwili. Już na początku wyprawy zadecydowaliśmy więc wspólnie z Google Maps, że najszybciej będzie autostradą. Tak zaczyna się historia.
Kupiliśmy kilka energizerów i małe przekąski, bo pora była późna. Zatankowaliśmy, by wyruszyć z pełnym bakiem i wiedzieć, ile paliwa nam schodzi. Na stacjach benzynowych, na których przyszło nam się zatrzymywać po małe przekąski na podróż wężyki kolejek do kas zawijały się miedzy półkami. Przy autostradzie na stacji mozesz kupić wszystko, mi najbardziej utkwiły w pamieci płyty CD z muzą disco polo. W końcu Autostrada Wolności, z Warszawy do Berlina.
Koszt przejechania połową tej dwupasmowej autostrady to 71 zł. Następnie wjeżdzasz na drogę krajową, darmową, i absolutnie nie czujesz różnicy.
To był pierwszy niespodziankowy koszt, który ponieśliśmy. Ok, utrata siedmiu dyszek nikogo przecież nie zabiła!
Już na początku trasy rozpoczęłam gorączkowe poszukiwania noclegu. Właściwie mieliśmy do wyboru dwie opcje – jechać najpierw do Jarosławca i następnie podążać w strone niemieckiej granicy, bądź odwrotnie – pracę rozpocząć od Szczecina i jechać potem wdłuż wybrzeża w stronę północy. Dzwoniłam poczatkowo do miejscowości na północy kraju usiłując rezerwować kwatery, jednak okazywało sie, że jeśli chcemy spędzić w jakimkolwiek miejscu przejazdem tylko jedną noc, to nikomu, absolutnie nikomu nie chce się dla nas zmieniać pościeli. Pomijając fakt, że większość  kwater rzeczywiście pozajmowana. Poszukiwania przeniosłam więc do miasta oddalonego od morza spory kawał, za zachodzie Polski. Kilka godzin zajęło mi znalezienie bezgwiazdkowego hotelu w Szczecinie, który w bardzo spoko cenie – 100 zł (a jak sie okazało potem – 120 zł z parkingiem) zaproponował nam nocleg, pani z recepcji uprzedziła jedynie, że nie ma ręczników. Uff.
Jechaliśmy. Uwielbiam podróżować, zwłaszcza po zachodzie słońca, o zmierzchu. Jakie mieliśmy widoczki – możecie podejrzeć poniżej.
Kolacja na stacji benzynowej. Dojechaliśmy.
Nie będę wdawać sie w szczegóły, nie napiszę, że hotel nie wyglądał ładnie z zewnątrz a przywitał nas kompletnie zawiany cieć, nie napiszę 😉 – bo nasz pokój był niedrogi, czysty i miał wszystko, co wcześniejsze i późniejsze kwatery (wszystkie droższe) – miały również (mówię tu o łazience, wygodnym łóżku, czystej pościeli i czajniku). Było spoko. Kimnęliśmy kilka godzin by z samego rana wstać i  fotografować Szczecin i dodatkowo stylizacje na bloga. Mnóstwo pracy.
Śniadanie zjedliśmy zachowawczo w centrum handlowym, kawa, a potem obeszliśmy to, co dało sie na szybko. Z żalem opuściliśmy miasto około południa (było tam sporo więcej do oglądania) i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Dzień minął nam na omijaniu korków z pomocą lokalnego radia, podziwaniu widoków przez okno (wiatraki <3), a po południu dotarliśmy do Dziwnówka, gdzie zaczęliśmy robić zlecone zdjecia, tam też na szybko, na plaży powstały foty do posta “Hottest“.
Dziwnówek, nadmorska miejscowość. Poza kilkoma odróżniającymi ją szczegółami praktycznie identyczna jak reszta miejsc nad morzem w Polsce, czemu więc na jej przykładzie nie opisać całej tej nadmorskiej atmosfery?
Wszędzie pełno jarmarków; warkoczyki obok lodów włoskich, amerykańskich, maczanych, pizzerie, kręcony ziemniak na patyku, magnesy na lodówkę, tatuaże, wiatraczki, dmuchane pontony w kształcie wieloryba, wieloryby, morze ludzi, kwatery u Ireny, Bogusi, wolne pokoje-zajęte pokoje, kto wie, co jeszcze. Wróżki, tarot, facet przebrany za banana, jeżdzący mercedesem i krzyczący coś przez megafon. Lunapark. Reklamy miejscowe. Naćkane tym aż oczy bolą.
Klapki basenowe klapu-klap, roześmiane dzieciaki i wyraźnie wkurzeni rodzice.
Wkurzeni, bo każda z tych jarmarcznych, krzykliwych atrakcji to spory koszt, i jeśli nie przyjechałeś tu z workiem pieniędzy na ten wątpliwy wypoczynek, by jeść wątpliwej jakości posiłki (wedle wszechobecnych haseł zamieszczonych na krzykliwych banerach, okraszonych paskudnymi zdjeciami talerzy ze schabowym tudzież narysowanym przez artystę wizerunkiem ryby – “Dużo i tanio”, “Smacznie dużo i tanio”, “Ekskluzywnie i drożej” – co w konsekwencji i tak oznacza że ryzykujesz zdrowie a na pewno wydasz sporo hajsu) by za namową dzieciaków kupować te małe dzieła sztuki w postaci plastikowych fok lub być może jeśli chcesz kupić coś sobie z outletów polskich sieciówek by zadać szpanu na plaży, to musisz mieć na to piniondze. Dużo. Bo tu każdy sprzedawca ma wszystko najlepsze, wszystko takie że “panie oczy nie widziały”, wszystko takie niezbędne i naturalnie duuużo lepsze od tego, co sprzedaje sąsiad, a jak lepsze to wiadomo, musi swoje kosztować.
Ekspensywna prowizorka, na 90% rzeczy nie zwrócilibyście normalnie uwagi, ba – wyrzucilibyście jako śmieci. Nad morzem urastają do rangi must have, tu wszystko prowadzi do takiego beztroskiego wydawania hajsu, bo breloczek dla cioci trzeba kupić, a te pantalony wypłowiałe z tego manekina to tak cudownie wyglądałyby w zestawieniu z kostiumem kąpielowym na plaży, Ewelyna ma takie to co sobie będę żałować. Nieważne, że to kawał szmaty, że sprzed dziesięciu sezonów, że tania chińszczyzna – ważne, że rodzi sie potrzeba ich posiadania. I do tego jeszcze klapki z cyrkonią, przecież jest lato, są wakacje, jest urlop i beztroska, jeszcze koszulkę militarną dla Mariuszka a dzieciom kapelusiki i chodźmy stanąć w kolejce po te lody, a potem na obiad, zjeść i aby sie nie zatruć.
To dlatego na wszystkich plażach jak polskie morze szerokie widnieje na banerach logotyp Stoperanu. I nie, nie ściemniam, mam nawet to gdzieś na zdjeciach, zresztą kto był to wie.
Bo turysta nad morzem to ofiara żniw, beztroski idiota, z którego należy wycisnąć jak najwiecej-ile się da, o czym mogliśmy sie przekonać obserwując to z boku, a jednak również końcowo padając  tego zjawiska ofiarą – zjedzenie dobrego obiadu czy znalezienie noclegu “na gorąco” nad morzem w sezonie graniczy niemal z cudem, zwłaszcza, jeśli musisz go szukać bedąc przejazdem na jedną noc i nie zamierzasz ożywić portfela właścicela kwatery tygodniowym pobytem.
Jechaliśmy więc już nieco zmęczeni, wykonujac robotę, przez miejscowości po drodze, w stronę północy kraju. Po drodze na moją uwagę zasłużył chyba tylko Rewal, w którym to nie było miejsca na ten cały szmelcowaty cyrk, bo plażę od ulicy dzieliło zaledwie kilkadziesiat metrów. To było spoko. Fotografując zabytki, zjadłszy obiad w jednej z przypadkowych knajp w którymś bliźniaczym miasteczku, zmęczeni dotarliśmy do Kołobrzegu, wcześniej próbując ogarnąć bezskutecznie nocleg. Ceny, jakie nam proponowano za kilka godzin snu to np 300 zł w Niechorzu,  potem było juz tylko… drożej! Nie szukaliśmy hoteli ze SPA, tylko zwyczajnego łóżka z łazienką.
W Kołobrzegu gorączkowe poszukiwania miejsca do spania. Mieliśmy nadzieję, że podobnie jak w Szczecinie uda nam sie tam cos znaleźć tanio. Jednak nie – dwie osoby nie mają czego szukać, jeśli chcą przespać się kilka godzin i rano wyjechać – praktycznie mielismy już spać w samochodzie, gdy Łukasz dodzwonił się do Ustronia Morskiego znalazłszy numer na którejś z tych ściemnionych aplikacji do tanich noclegów. Znaleźliśmy tam ekskluzywna ofertę – nocleg od 24 do 8 rano za… 200 zł.
Spoko. Bo to i tak bardzo tanio.
Spanie niczym nie różniło się od tego w Szczecinie – łóżko, łazienka, czajnik i tv. Metraż niewielki, mniejszy zasadniczo. Ciepła woda. Żadnych większych luksusów. Tyle wystarczyło, to był pełen sukces.
Wstaliśmy więc następnego dnia rano i opuściliśmy nasz nocleg, by dalej ruszyć w trasę. Oczywiście kwatera bez śniadania, więc w obawie przed nadzianiem się na niesmaczne buły z wyrobem szynkopodobnym w cenie posiłku w smacznej knajpce w stolicy (doświadczenie z Ustki bodajże;)) uderzyliśmy do biedry. Tam spotkaliśmy miejscowego, roześmianego pana, który wychodził z dwiema tacami pączków za zeta, wiadomo – na handel turystom. Poszliśmy więc za nim, jedząc nasze śniadanie. Poranek na plaży nie należał do najprzyjemniejszych – parawany na całej piaszczystej części o godzinie wpół do dziewiątej rano, wszędzie reklamy i śmietnik. Ludzi jeszcze niewiele, ale większość obecnych wściekle już wypoczywała. Tego dnia dowiedzieliśmy sie o zjawisku parawaningu, i to nie tylko takim uprawianym przez zaradnych turystów, a i przez miejscowych “biznesmenów” – miejsca ponoć “przekazywane” były w atrakcyjnych cenach – piątka, dyszka za parawan.
Nad morzem w sezonie można kupić wszystko, wszystko jest na sprzedaż, a największy biznes zrobić można na najprostszych i najzwyklejszych rzeczach, na toalecie, na pączku z Biedry, na miejscu parkingowym lub tak jak ostatnio… na wydzielonym za pomocą kijków luksusowym miejscem na plaży… Jest potrzeba, można ja zaspokoić – jest zysk, najtańszym kosztem. Ekspensywna prowizorka. Liczy sie polska pomysłowość.
Po śniadaniu zrobiliśmy foty i pojechaliśmy dalej.
Mielno, następne miejscowości aż do Darłowa nie przywitały nas niczym nowym, wiec nie będę się rozwlekać. Darłowo akurat wydało mi się fajnym miejscem ze względu na taką swoistą  surowość. Większe miasto, większe mozliwości.  Niestety nie mieliśmy zbyt dużo czasu, by bardziej je zwiedzić, zrobiliśmy więc kilka zdjeć na pocztówki, pochłoneliśmy więc obiad w losowej knajpie na pasażu turystycznym i wsiedliśmy z powrotem w auto, by przez ostatni punkt na mapie – Jarosławiec – wrócić do Warszawy.
Po wykonianiu ostatniej części planu i zaliczeniu wszystkich miasteczek zatankowaliśmy samochód, kupiliśmy Red Bulle i jedzenie na drogę na stacji i przeliczyliśmy hajs.Odrobinę nas to zszokowało.
Nasz niezbyt rozrzutny weekend bez paliwa kosztował nas tysia. Z dwoma noclegami, obiadami w zwyczajnych barach, przekąskami w miejscowych sklepikach i na stacjach benzynowych oraz ze sklepowymi śniadaniami i kolacjami, plus autostrada, toalety i parkingi (to dopiero jest biznes) i wejscia na kilka atrakcji typu latarnia morska celem zrobienia zdjęć. 1000 zł plus paliwo 500. Dwa dni. Dwoje dorosłych ludzi w samochodzie.
Nie mam tu właściwie jakiejś lotnej puenty, nie czuję sie na miejscu by moralizować. Piszę to w sumie jako wpis do mojego standardowego pamiętniczka spod etykiety TRIP bo na świeżo mam doswiadczenie, przekrój “nadmorza” od Rosji po Niemcy. Wszystko mocno siedzi mi w bani. Wszędzie jest to samo, ten sam syf, bałagan, zgiełk a przede wszystkim –  naciąganie. Ekspensywna prowizorka. Wszystko najlepsze i niezbęde, by porządnie się zrelaksować. By spokojnie oddalić się od codzienności. Serio?
Zastanawiam się więc jak tu wypocząć, a nie daj boże – jak wypocząć z dziećmi? Ile pieniędzy trzeba mieć, by sprostać beztroskiemu oddechowi nad polskim morzem? Jak bardzo trzeba być ślepym (lub być może nietrzeźwym) by nie widzieć naciagania, tandety, by zrelaksować się w warunkach, gdzie pieniądz furkocze z ręki do ręki a przedmiotem sprzedaży są  śmieci i ta ulotna obietnica wspaniałej zabawy?
Ktoś napisał ostatnio tekst na Gazeta.pl, że w Warszawie sprzedaje się frytki za 20 zł w fajniejszych lokalach i że to jest oburzajace, jak wielką marżę się nakłada na produkt w stolicy. Czytałam też wtedy komentarze do tego tekstu odpierające atak, mówiące, że do tych frytek dokłada się przecież przyjemnosć jedzenia w fajnym lokalu, atmosferę miejsca, itd. A jeśli porównać to z sytuacją nad morzem? Jaka jest ta “wartosć dodana” podwyższajaca cenę frytek? Sami sobie dopowiedzcie, jeśli udało się Wam przebrnąć przez ten tekst. 

Wkrótce i my wybieramy się z dziećmi na wakacje, stety-niestety będą to wakacje w Polsce, bo nie zdawaliśmy sobie sprawy, że być może taniej byłoby planować je za granicą. Planowaliśmy ten wspólny czas mniej więcej juz od zeszłego roku, bowiem tak naprawdę to pierwsze nasze wakacje razem. Celujemy w  małą spokojną mieścinę, którą znam z dzieciństwa, bo jak pisałam juz kiedyś rodzice zawsze zabierali mnie od zgiełku nadmorskich jarmarków. I choć boję się, że tak jak ja wtedy, tak i moje dzieciaki sie tam zanudzą i będą co jakiś czas marudzić, że chcą do miasteczka, to mam nadzieję, że mimo wszystko po prostu odpoczniemy.

 

Zdjecia instatelefonem moje, apoaratem w większości Łukaszka (lukaszturek.com), obróbka moja wiadomo.
1 – Autostrada Wolności 2 – zjadłam 10 snickersów 😉 3 – outfit na nocną podróż 4 – bramki i zachód słońca na autostradzie

 

1 – nasz nocleg w Szczecinie 2, 3, 4 – kawiarnia

 

1, 2 – Filharmonia w Szczecinie, 3 – drabinka:) 4 – autoportret z drabiną

 

Kamień Pomorski – Marina. Total look – MOHITO

 

 

Rzęsy robiła Marzena z Vintage Strefa Urody / Secret Lashes

 

Polo – KLIK, pasek – KLIK, spodnie – KLIK 

 

Dziwnówek – falochron (to tu powstały zdjecia z posta “Hottest“)

 

A to już Niechorze – ładnie, ale zimno;)

 

 

 

 

 

Dalsza droga po noclegu w Ustroniu Morskim. Na stacji benzynowej juz przygotowują sie do świąt!;)

Mielno. Parawaning.

 

Mieeeelno! Handel.

 

 

 

 

 

Darłowo lub Darłówko.

 

 

“Znajdź kogoś znajomego”
Jak widać bardzo polubiłam tę bluzkę, chodziłam w niej większość naszego 3-dniowego wyjazdu. Jest ekstra. Falbanki love.

 

 


Inspiration
FB link link link link
Ta witryna używa plików cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie plików cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.